Zabiłem 10 747 Osób.
Jedziemy windą na szczyt najwyższego budynku w tej części Szanghaju. Odi rozdaje nam wszystkim amunicję. Zmieniam magazynek w moim wiernym AK5C, gdy w tle sączy się kojąca melodyjka windy. Ale tego napięcia nie da się ukoić melodyjką. Wszyscy jesteśmy skupieni do granic możliwości. Na twarzy nie drgnie żaden mięsień. Nikt z nas nie wie, co zastaniemy, gdy otworzą się drzwi windy. Nerwowo sprawdzam magazynek w pistolecie i poprawiam ręczną wyrzutnię rakiet SMAW, którą dźwigam na plecach. Trochę mi ciąży, ale też dodaje pewności, że niezależnie na to, co nas czeka, jesteśmy gotowi na najgorsze.
Ding Dong, drzwi windy ledwo zdążyły się rozsunąć, a Benji już wybiega i sprawdza lewą flankę. Nie chce czekać na granat, który może wpaść do kabiny. Z celownikiem przy oku, jego Scar-H szybko bada teren. Palec na spuście gotowy jest do strzału. Odi i eJay biegną w prawo sprawdzić rozległy teren odkrytych tarasów na dachu wieżowca. Jest tu mnóstwo mebli, parasolek, krzesełek, wszędzie latają papiery wzburzone przez wiatr pędzący przez wybite okna. Ja razem z Benjim sprawdzamy po kolei korytarze wzdłuż zewnętrznej linii okien. Delikatnie wychylam głowę za róg, trzech żołnierzy Chińskiej Republiki właśnie rozstawiają potykacze. To bomby z cienką stalową żyłką. Gdy zahaczysz ją nogą, bum, zostaje z Ciebie radosna chmurka czerwonej pary. Na szczęście są zbyt zajęci, by mnie zauważyć. Pokazuję gestem Benjiemu, ilu ich jest. Chwilę później benji rzuca granat, otwieramy ogień do zaskoczonych Chińczyków. Dwóch pada od strzałów. Trzeci ginie od własnej bomby, którą zdetonował granat. Siła wybuchu wysadza kolejne okna. Wycie wiatru zagłusza nasze kroki, gdy pokonujemy korytarz i zbliżamy się do kolejnego rogu. W oddali słyszymy wymianę ognia. To Odi i eJay ostrzeliwują grupę Chińczyków. Pytam ich przez radio:
Ja: Ilu ich tam macie? Dajecie radę?
Odi: Kurwa nie dajemy rady! Z pięciu, napierdalają do nas ze wszystkiego! Nie możemy się nawet wychylić.
Benji: Zajmujcie ich ogniem! Zaskoczymy ich od flanki.
I rzeczywiście, pokonujemy ostatni zakręt, a pięciu Chińczyków, plecami do nas ostrzeliwuje róg, zza którego próbują odpowiadać ogniem Odi i eJay. Skracamy dystans, podbiegamy tak blisko, jak się da. eJay rzuca granat dymny, aby zasłonić korytarz od ich strony. Jeden z Chińczyków odwraca się i patrzy prosto na nas. Nawet przez gogle widać, jak jego oczy robią się wielkie ze zdziwienia (a może ze strachu). Krzyczy, by ostrzec resztę. Benji oddaje krótką serię, kule trafiają w ramię, krtań i gardło. Krzyki zmieniają się w desperackie charczenie, Chińczyk pada w spazmach na ziemię i krztusi się krwią. Teraz reszta Chińczyków też się odwraca, już mamy zacząć strzelać, gdy słyszymy:
Odi: Padnij!!
Rzucam się za masywną donicę z jakąś wielką palmą. Benji skacze za sofę, która jest bliżej okna. Z tumanów dymu wyłaniają się eJay i Odi. Ten drugi puszcza długą serię z wielkiego CKMa M240 Bravo. Trwa to może 20 sekund, zabija wszystkich. Nagle robi się bardzo cicho. Upewniamy się, że to już koniec.
Benji: No, wyczyściliśmy dach. Dobra robota!
Ale nasza radość nie trwa długo, najpierw cichy, a teraz już bardzo dobrze słyszalny dźwięk wirnika helikoptera ostrzega nas o niebezpieczeństwie. Na zewnątrz budynku, przez wybite szyby, widzimy jak chiński helikopter szturmowy WZ-10 zawisa w powietrzu, a jego pilot patrzy wprost na nas. Stojących wśród trupów jego rodaków. W nadziej, że mi się poszczęści i trafię, strzelam z rakietnicy SMAW. Pilot jednak robi sprawny unik. Odpowiada ogniem, słyszę świst rakiety niekierowanej, która przelatuje obok głowy i wysadza dziurę w ścianie. Odłamki betonu pędzą we wszystkie strony. Czuję już tylko lekkość, gdy frunę 6 metrów korytarzem, padam na plecy, uszy boruje nieznośny, wysoki pisk. Wszystko jest rozmazane, robi się ciemno. Kątem oka widzę jak helikopter bardzo powoli, bezwładnie opada. Tracę przytomność.
Budzi mnie ból policzka. To Benji sprzedaje mi plaskacza.
Benji: Pobudka! Nic Ci kurwa nie jest! Już Cię opatrzyłem.
Ja: Co się stało?
Benji: Jak Ty postanowiłeś uciąć sobie komara w środku bitwy, eJay ściągnął pilota ze snajperki. Taka akcja!
eJay: Tak było! – eJay uśmiecha się, nieśmiało spychając butem łuski po kulach z wykładziny przez okno na zewnątrz budynku. Będą spadać około 30 sekund, zanim uderzą o beton.
Odi: Dobra, starczy stykania się pisiorkami, trzeba spierdalać, wieżowiec się wali!
Wstaję, rozpędzamy się, wyskakujemy przez okno. Po około 10 sekundach otwieramy spadochrony i lądujemy na dachu centrum handlowego. Dzieje się coś dziwnego. Jak dejavu z Matrixa. Wszyscy biegną kilka metrów do przodu. Znikają, pojawiają się kilka metrów z tyłu, biegną do przodu, znikają i tak kilka razy. Wyrzuca mnie do Windowsa. Właśnie urwał mi się Internet.
Tak wygląda moja przygoda z Battlefield 4. A teraz pójdę i zrobię sobie herbatkę.

P.S. Gra drużynowa to jest właśnie najprzyjemniejsza część i największa frajda. Znajdziesz nas tutaj: Ja, Benji, Odi, eJay.
okładka: photo credit: cszar via photopin cc , pierwsze foto:Funky64 (www.lucarossato.com) via photopin cc