Z blogiem jest jak z pryszczem [ZDJĘCIA]
Z blogiem, czy w ogóle z publikowaniem czegokolwiek. Patrzysz w lustro, w pierwszej chwili myślisz, „o łał, jestem boski”. Chwilę później życie uderza Cię sierpowym prosto w nos z pomocą wielkiego pryszcza na czole. Wielkie, świecące, tłuste ciało obce na Twojej twarzy. I Ty już teraz wiesz, że go wyciśniesz. Że nie wolno, że niezdrowo, że skóra, że bakterie, że chuje muje, dzikie węże i w Cosmo nie kazali tego robić. Już mrużysz oczy, dociskasz kciuki na flankach pryszcza. Czujesz ten przypływ adrenaliny, chwila bólu, bezdźwięczny strzał w lusterko. I sukces! Jest kurwa! Udało się! Biegniesz z radością do kumpli „Zobaczcie tego skurwiela! Na pół palca jebaniutki!”. Znajomi kiwają z podziwem i szacunkiem, taki piękny pryszcz. „Nie było lekko, aż krew sikła” – znajomi podziwiają, szanują i nawet się trochę boją. „Jak pierwszy raz go zobaczyłem, myślałem, że się porzygam”.
I z tworzeniem też tak jest. Czasem po prostu wiesz, że musisz to z siebie wyrzucić. Dla Twojego własnego dobra. Nie dla wyświetleń, reklam, pieniędzy, komentarzy, innych, ale dla siebie. Dla własnego zdrowia psychicznego i fizycznego. Musisz wywalić tego strasznego pryszcza i pokazać go światu, aby poczuć spełnienie. Samosatysfakcję. Taaaaak, od razu lepiej.
A żeby nie było smutno i trochę krótko, poniżej galeria jakichś zdjęć, co ostatnio zrobiłem: